W poprzednim wpisie (kto nie czytał, niech nadrobi) starałem się przybliżyć działania złodziei, którzy kradną samochody tzw. „metodą na walizkę”. I szczerze mówiąc, tamten wpis miał poruszać również inne sposoby przejmowania kontroli nad cudzymi autami, ale zdecydowałem się zrobić mini-serię o wdzięcznym tytule powyżej. Dlaczego? Lata spędzone w branży automotive utwierdziły mnie w przekonaniu, że na każde zabezpieczenie producentów znajdzie się złodziejski „bat”, a przestępcy mają niczym nieograniczoną wyobraźnię. To swego rodzaju wyścig zbrojeń, który pochłania około 9000 ofiar rocznie. Dzisiaj o kradzieży „na lawetę”.
Scenka rodzajowa
Na początek małe entrée dla dobrego zobrazowania sytuacji. Idziemy chodnikiem, w naszym sąsiedztwie przejeżdża sznur aut – dzień jak co dzień . Odwróciwszy na chwilę wzrok od smartfona, by akurat przejść na zielonym świetle przez jezdnię, kątem oka zauważamy zwyczajną lawetę, a na niej – na oko kilkuletnie auto. „Prawie nowy i się zepsuł..? Eee, to pewnie sprowadzony..” – tak zapewne pomyśli większa część społeczeństwa, wszakże laweta z autem „na pace” to przecież nic nadzwyczajnego – po to właśnie człowiek wymyślił lawety.
„Może to jednak nie była wcale zwykła laweta..?”
Nie twierdzę, że tak jest w stu procentach przypadków, zwłaszcza mając na uwadze fakt, jak szeroką ławą ciągną do nas auta z Zachodu, na lawetach właśnie. Ostatecznie awarie aut wyposażonych w automatyczną skrzynię biegów też się zdarzają..
Ale.
Ale. Warto uświadomić sobie, że w naszym kraju stosunkowo często zdarza się sytuacja, w której jegomość za kierownicą mijającej nas lawety to ni mniej, ni więcej, tylko złodziej, który w biały dzień, przez środek miasta wiezie do dziupli nieswoje auto.
Kradzież „na lawetę” – bezczelne, ale nie głupie
Z pewnością istnieją ludzie, którym taka zaradność (jedna z wielu cech narodowych) imponuje, bowiem istotnie, „zwinąć” komuś auto spod domu, używając do tego celu lawety i, w bardziej zaawansowanej konfiguracji, również przebrania, to jest jednak sztuka. No ale z drugiej strony, taki złodziej w oczach przechodniów może być dosłownie każdym: mechanikiem, operatorem wypożyczalni aut, pracownikiem służb porządkowych, a nawet przedstawicielem komornika…
Trzeba tutaj zaznaczyć, że złodzieje samochodów rzadko kiedy działają w pojedynkę. To zwykle wyspecjalizowane grupy, które obserwują swoje ofiary przez dłuższy czas: znają ich nawyki, miejsca parkowania, mają wiedzę na temat ich nieobecności w domu, a nawet wiedzą, jakie inne, cenne przedmioty znajdują się wewnątrz auta.
Wszystkie te czynniki zdecydowanie sprzyjają temu, że kradzież „na lawetę” najczęściej jest zwieńczoną pełnym sukcesem.
No dobrze, a co z autoalarmem?
Jest to powszechne zabezpieczenie przed kradzieżą, znane już od kilkudziesięciu lat. Autoalarmy znacznie ewoluowały na przestrzeni dziesięcioleci, jednak przeciętnemu Kowalskiemu nadal kojarzą się wyłącznie z głośnym „wyciem” samochodu, na którego maskę przypadkowo spadł upuszczony przez ptaka orzech. Prawda jest taka, że alarmu opartego wyłącznie o syrenę nikt już dzisiaj nie montuje.
Współczesne systemy zabezpieczające auto przed kradzieżą to zbiór wielu czujników, które na bieżąco zbierają dziesiątki rodzajów danych z zewnątrz i wewnątrz pojazdu. Dane te przekazywane są do komputera, który po przeanalizowaniu stwierdza, czy w danym momencie samochód jest „używany” przez osobę niepowołaną.
Można w zasadzie pomyśleć: okej, biorąc pod uwagę zaawansowanie technologiczne dzisiejszych samochodów, to chyba taka forma alarmu wystarczy, żeby uchronić auto przed kradzieżą „na lawetę”?
I tak, i nie. Należy pamiętać, że gdy złodzieje chcą ukraść dany model pojazdu, to najpierw dokładnie studiują jego budowę, zależności pomiędzy poszczególnymi podzespołami, słabe punkty i tak dalej. Często jest tak, że grupa przestępcza kupuje jeden egzemplarz danego modelu całkowicie legalnie, po czym rozkłada systemy zabezpieczające na czynniki pierwsze i resztę aut „bierze jak swoje”.
Konkludując: złodzieje chcący dokonać kradzieży „na lawetę” dokładnie wiedzą, jak odciąć zasilanie do wszelkich czujników alarmowych w taki sposób, żeby te nie uruchomiły systemów zabezpieczających w czasie trwania procederu.
Nawet nie trzeba podejmować prób uruchamiania silnika – bezbronne auto zostaje wciągnięte na lawetę i wywiezione do złodziejskiej dziupli.
Fabryczny autoalarm nie da rady. Jak w takim razie można się zabezpieczyć?
Można znacznie utrudnić złodziejowi zadanie. Skoro wie on, jak pozbawić zasilania i w efekcie dezaktywować fabryczne elementy alarmu, można wyposażyć auto w… niefabryczne.
Na rynku istnieje kilka rozwiązań akcesoryjnych zabezpieczeń, które w założeniu mają chronić auto przed kradzieżą „na lawetę”. Opierają one swoje działanie o te same elementy, co zabezpieczenia stosowane przez producentów, jednak są bardzo sprytnie „schowane”.
Złodziej nie wie, gdzie znajdują się czujniki i syrena. Złodziej nie wie, jak i gdzie odbywa się sterowanie alarmem. Aż w końcu: złodziej nie wie, jak zasilane jest całe urządzenie.
Ciekawostką jest fakt, że w jednym tego typu urządzeniu, obecnym na rynku tj. CanLock Premium Syrena+Laweta, zamontowano alarm o natężeniu dźwięku aż 100dB.
Zapewniam, w takich warunkach nie da się „pracować” – złodzieje szybko rezygnują z niecnych zamiarów i w popłochu oddalają się z miejsca zdarzenia.
Złodzieju, zadbaj o prawidłowy rozkład masy!
Oto, co może się stać, jeśli ładunek na lawecie będzie źle wyważony: